Tajwan… prosto z namiotu

W Polsce pewnie teraz środek chłodnego dnia…

To tylko tak chciałem napisać, że u mnie jest godz. 20 i niedawno rozbiłem namiot pod palmami i bananowcami 😃  Do tego głośno grają jakieś tajwańskie świerszcze i latają świetliki.

No i mam 21 stopni, słucham tutejszego radia i zaraz spróbuję tajwańskiego piwka 😎

Mam też trochę świeżych owoców, bo jak na ulicy kupiłem moją ulubioną odmianę bananów (15 sztuk, ale takie małe i pękate), to jeszcze na końcu dostałem trzy zielone grejpfruty.
Sprzedawczyni poczęstowała mnie też jakimś zielonym cytrusem wielkości małej limonki, w smaku podobnym do mandarynki. Chyba to zdrowe,  bo jednocześnie pokazując na gardło tłumaczyła mi dużo rzeczy. Chyba nie bardzo zdawała sobie sprawę, że ja nic z tego nie rozumiem mimo, że powtarzałem jej to kilka razy 😉

Teide w czterech aktach

Prolog. Poprzedzający nocleg znaleźliśmy jeszcze przed zmrokiem, tuż przed miastem La Esperanza – około 50 km drogi i 1600 m w pionie przed najwyższym punktem góry Teide, do którego mogliśmy dojechać. Szczyt Teide to 3718 m n.p.m., droga dochodzi do około 2300-2400 m n.p.m.

Akt pierwszy. Rano chmury i trochę deszczu. Słabo. Ruszamy z około 830 m n.p.m. i powoli wdrapujemy się coraz wyżej. Niestety cały czas w chmurze, z której woda skrapla się na drzewach nad nami. Temperatura około 13°, więc jak na podjazd to w sam raz, szkoda że tak mokro i niewiele widać.

Akt drugi. Słońce! Na około 1750 m n.p.m. chmury nagle się skończyły, zobaczyliśmy Słońce i momentalnie zaczęło się robić bardzo ciepło. Zmiana ubrań, schowanie pokrowców przeciwdeszczowych i mogliśmy jechać dalej 🙂 Wyjechaliśmy też z lasu, więc widoki nieziemskie! Sukcesywnie zbliżający się szczyt Teide robi duże wrażenie, a chmury pod nami potęgują efekt 🙂

Akt trzeci. Atak szczytowy 😉 Uznajmy, że nasz punkt docelowy to dolna stacja wyciągu na Teide. Wjechaliśmy! Temperatura 20°, słoneczko 🙂 Szkoda zjeżdżać, ale robi się późno, a jesteśmy w granicach parku narodowego, w którym lepiej nie rozbijać namiotu.

Akt czwarty. Zjazd. No może nie do końca od razu zjazd, bo okazało się, że po krótkim zjeździe mamy kolejny podjazd, na szczycie którego obejrzeliśmy zachód słońca i zrobiliśmy mega cukierkowe zdjęcia 😀 Chyba bardziej przesłodzonych już by się nie dało – zachód słońca, szczyty gór, a pod nami gęste białe chmury 😀  Zrobiło się chłodno i ciemno, ale przy naszych światełkach spokojnie mogliśmy jechać po 50-55 km/h 🙂 

Epilog. Nocleg na około 1350 m n.p.m., bo dalszy odcinek zjazdu miał być bardzo malowniczy, więc chcieliśmy zrobić go w dzień (nie był malowniczy). A z racji wysokości temperatura w nocy w namiocie spadła do 3° – czyli nawet ciut chłodniej, niż podczas najzimniejszego noclegu na Islandii przy lodowym jeziorze 😀

Gran Canaria: południe – północ

Południe – północ. Jedna wyspa, zupełnie inny „klimat”.

Południe. Chyba głównie pod turystów, bo mnóstwo hoteli – niektóre miasteczka to chyba same hotele. Teraz dosyć pusto, przecież słońce i temperatury dwadzieścia kilka stopni to przecież nie sezon ;-). Za to drogi fantastyczne, a już GC-605 i GC-600 (z samego południa, z Mogán przez środek wyspy) to chyba najlepsze trasy jakimi jechałem! Cudne serpentyny i super widoczki 🙂 Wdrapaliśmy się na ok. 1700 m n.p.m., a potem zjazd na północ…

Północ. Bardzo duży ruch, cały czas jakieś mniejsze i większe miasta. Policjant kazał nam jechać w kaskach, a dziewczyna w aucie pokazała nam fuck’a 😀 Poza tym ludzie bardzo mili 😉

Na kolację było ropa vieja, co tłumacz Google przetłumaczył jako stare ubrania, a później promem na Teneryfę… A tu pierwsze wrażenie, to jakby inny kraj 🙂


„Mało mało a dostałabym piątkę…” *

* Beatka, lat 6, klasa pierwsza 😉

Mało mało, a zobaczylibyśmy wykluwające się na plaży żółwie… Tyle że to akurat nie ta pora roku 😉
Ale plaża ładna i rzeczywiście przypływają tutaj żółwie, żeby składać jaja.

Mało mało, a widzielibyśmy z bliska flamingi. Ale widzieliśmy je tylko z daleka przez lunetę ;-).
Dzisiaj drugie podejście, może się uda!

Za to było dużo bardzo starych kamieni – ułożonych w formie ruin 😉
Z czasów średniowiecznych, wczesnochrześcijańskich, romańskich, a nawet helleńskich.

I jeszcze świetny wąwóz między skałami!

I stosunkowo mniej holowania, bo tu już bardziej płasko 😉

image

image

image

image

image

image

image

image

image

Smaki Cypru

Moje odkrycie tutaj, to świeżo wyciskany sok z granatów. Pycha! Poprosiłem o mały, co było równoznaczne z około 400 ml 🙂

Sery!
Ser Halloumi – podany na ciepło w chlebie pita (ale takim trochę innym, niż u nas w kebabach 😉 ), z pomidorem i oregano…

I jeszcze ser Anari (rodzaj ‚białego’, ale taki miękki, soczysty, bardzo delikatny w smaku, przypomina trochę bunc) – polany miodem i posypany orzechami włoskimi (ale polewany jest też syropem z karobu).

No i wino w pudełkach kartonowych 😉

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

(mozaika sprzed około 2000 lat)

image

image

image

image

(jeszcze nie wiem co to, ale wygląda jak przerośnięta rzodkiewka – jest wielkości zielonego awokado, które tam położyłem 😉 )

Mój dom murem podzielony

Miasto nadzorowane przez siły ONZ podzielone na stronę cypryjską i turecką murem i drutem kolczastym. Za drutem strefa niczyja, gdzie widać tylko ruiny budynków.
Jednocześnie po stronie cypryjskiej ten sam drut stanowi boczną ścianę kawiarni, w której odświętnie ubrani ludzie piją kawę parzoną w tygielku, ale tu nie nazywają tego sposobu parzenia „po turecku”, tylko „po cypryjsku” lub „bizantyjsku”.
Obok sklep spożywczy, w którym oprócz produktów lokalnych jest także kwas chlebowy, piwo Łomża, kapusta kiszona i śmietana Mlekowita. Na budynku sklepu i w wielu innych miejscach graffiti… ‚peace’, ‚antifa’, ‚no borders’…
Słychać nawoływanie muezina, ale za rogiem kościół katolicki.
A śpimy w mieszkaniu należącym do jednej z wielu tutejszych Rosjanek.

Nikozja. Lefkoşa. Lefkosia. Λευκωσία.
Cypr.

image

image

image

image

image

image

image

image

image

Cypr – początek

Sobota, 21 listopada 2015 r.

Dzisiejsze prognozy pogody w serwisie www.yr.no:

Lublin-prognoza

Nikozja-pogoda

No, to wybór jest prosty 🙂
Bierzemy składaki, ale jeździć będziemy autobusami 😉

Traczek będzie (tutaj, link też po prawej stronie na górze ekranu). Nie wiem czy cokolwiek więcej, ale Magda pewnie będzie wrzucać swoje zdjęcia tutaj: bajbus.wordpress.com

A to nasz wstępny plan wyjazdu (autorstwa Magdy), pełna profeska!!

cypr-mindmapa

Algierscy piraci i uprawa bananów :-)

…czyli fakty nieoczywiste 😉

To, że jest tu więcej owiec niż ludzi, największe na świecie spożycie Coca-Coli (w przeliczeniu na osobę), uwielbianym wafelkiem jest Prince-Polo, a narodowa potrawa to hot-dog 😉 (a może bardziej „najpopularniejsza”?), to w sumie wiele osób wie.

Ale są też inne ciekawostki, na przykład:

* Do XV w. walutą były suszone ryby :-).

* Książka telefoniczna ułożona jest według imion, a nie nazwisk. Zresztą inaczej byłoby to trudne, ponieważ jako nazwisko funkcjonuje określenie typu „syn Jana” (czyli dzieci mają inne „nazwiska” niż rodzice 🙂 ).

* Część głównej drogi poprowadzonej dookoła wyspy przebiega przez drobny czarny piasek wulkaniczny, w związku z czym były z nią problemy (niestabilny grunt). Znaleziono więc kilka gatunków roślin, które mogą rosnąć w takich warunkach i „związałyby” piasek. Obsadzono nimi hektary ziemi wzdłuż drogi i problem zniknął 🙂

* W przydrożnym sklepie / stacji benzynowej można kupić podkowy (są w różnych rozmiarach) 😀

* Ze względu na tanią energię geotermalną Islandia to jedyne miejsce w Europie, gdzie w szklarniach rosną banany!!! [Magda G. za: http://www.islandia.org.pl/ciekawostki_islandia.html]

Poza tym zastanawiam się, czy oprócz hodowlanych, występują tu jakieś ssaki lądowe… (no dobra, widziałem jedną mysz, ale chodzi mi o coś w stylu wilka, czy czegoś takiego 😉 ).
Albo co z uprawami, ponieważ wszędzie dookoła koszą tylko trawy i robią sianokiszonkę…

I jakim cudem w XVII w. trafili tu korsarze z Algierii i z wyspy, na której ostatnio byłem (Heimaey), porwali prawie wszystkich ówczesnych mieszkańców – na sprzedaż jako zakładników!!! 😀

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

Islandia rowerem ;-)

Piękna pogoda (czyli nie pada 😉 ).
Trochę wieje, ale akurat w dobrą stronę.
Początek dnia, wszystko zapowiada się dobrze.
.
Dojeżdżam do świetnego miejsca. Po obu stronach drogi, aż po horyzont, zastygnięta lawa porośnięta mchem. Super widok!!!
.
Postój.
Zaczyna padać. Zakładam pelerynę od deszczu. Jadę dalej.
.
Lawa i mech 🙂
.
Postój.
Przestało padać. Ściągam pelerynę.
.
Lawa… Mech…
.
Zaczyna padać.
.
Postój.
Zakładam pelerynę.
.
Lawa. Mech.
.
Gorąco mi…
Ciekawe, czy gdyby zamknąć oczy, to dałoby się zasnąć na rowerze.
Zamykam.
O kurde, chyba by się dało! Lepiej nie zamykać oczu!
.
Lawa! Mech!
.
Postój.
Za gorąco. Zdejmuję kurtkę spod peleryny.
.
Lawa!!! Mech!!!
.
Aaaaaaaaa!!!!! Już dwadzieścia kilometrów ciągnie się ta lawa i mech!!! I nic więcej, nawet żadnego zakrętu, podjazdu, niczego!!! I jeszcze ten deszcz!!! Mam dość!!!
.
Hehe, jacyś rowerzyści wymiękli i rozbili namioty w tej lawie :-). Pewnie jechali pod wiatr i nie dali rady… 😉
Postój. Zrobię im zdjęcie 🙂
.
Lawa… Mech…
.
Postój.
Mocniej pada. Założę ochraniacze na buty.
.
Jeszcze nie odjechałem, a deszcz jakby mniejszy. Może jednak je zdejmę?
.
Postój.
Nadal pada, a teraz jeszcze mocniej wieje, jakby bardziej z boku.
Mokną mi nogi.
Zakładam spodnie przeciwdeszczowe.
Założyłem, przestaje padać. Zdejmować?

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

Ég mun ekki skrifa um Ísland

Nie będę pisał o Islandii.

Bo jak opisać kąpiel w gorącej rzece, w której trzeba szukać miejsca z nieco chłodniejszą wodą, żeby dało się zanurzyć?
Albo lodowe jezioro, na którym majestatycznie kołyszą się fragmenty lodowca?
Albo parujące pola geotermalne, z bulgoczącą wrzącą wodą i błotem o mocnym zapachu siarki?
A może jęzory lodowców, na końcach których słychać pęknięcia lodu z pluskiem wpadającego do wody?
A kratery wulkanów – gdzie raz można podziwiać ogrom barw skał, a w innym jest jezioro z lazurową wodą?
Albo spacer po szczelinie między dwiema płytami tektonicznymi: euroazjatyckiej i północnoamerykańskiej?
A jak opisać gejzery, z których woda co kilka minut wyrzucana jest w górę na kilkadziesiąt metrów?
Nie wspominam już o wodospadach, których jest ogromnie dużo, a każdy z nich na swój sposób wyjątkowy, albo długiej na 1350 metrów jaskini z korytarzem z lawy wulkanicznej, gdzie z ziemi wyrastają podświetlone resztkami światła lodowe sople.

A wszystko to w bardzo małych odległościach, więc jednego dnia można wygrzewać się w gorącej rzece, słuchać krzyczącego śpiewem ptaków klifu i spacerować po pełnym energii polu geotermalnym.

Nie będę pisał o Islandii.
Jadę zobaczyć, co jest za następnym zakrętem.

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

W krainie wulkanów

2900 km od Lublina, około 550 do brzegów Grenlandii i tylko 2500 km do Bieguna Północnego… Wyspa wulkanów, lodowców, gejzerów i gorących źródeł.

Islandia! 🙂

Cztery osoby – i chyba każdy wziął jakieś bezsensowne rzeczy. Za dużo ciepłych ubrań (bo wcale nie jest tak zimno), za dużo kremów do opalania (bo jednak słońca za dużo nie ma), albo osiem zapasowych baterii do przedniej lampki (bo tu jeszcze o 1 w nocy jest tak widno, jak przy mocno zachmurzonym niebie w Polsce) 😀

Pierwsze doświadczenia: tu łatwiej znaleźć piękny wodospad, niż sklep spożywczy… Jak zaczęliśmy takiego szukać, to się okazało, że najbliższy jest za 88 km 😀
Uratowały nas hot-dogi 😉

image

image

image

image

image

image